Archiwa tagu: ASM (A State of Mind)

Lifeboat

Czy ktoś tutaj potrzebuje szybkiego ratunku? Tak, jak ja? Komu, komu? Palec pod budkę, kto pragnie przepisu na błyskawiczną resuscytację od rzeczywistości. Zapiąć kapoki i jedziemy!

ta pani kapitan bez majtek już wie, jaki należy obrać dziś kurs – po prostu
gdzieś INDZIEJ

Gdzieś indziej – to jest obecnie również mój azymut. W ogóle śliczne, polskie słowo „indziej” brzmi pysznie. Jak egzotyczna przyprawa, lecznicze cudotwórcze zioło. INDZIEJ jest bezcenne, więc każdy go poszukuje, a jak już odnajdzie, skubnie kawałeczek i z namaszczeniem umieści na języku – wygładzą się wszystkie bruzdy na styranym sercu, wyprostuje się sylwetka, otworzą szeroko oczy, szerzej, jeszcze szerzej!! Minie ból w kościach, rozklinują się żebra i wpuszczą pokłady powietrza w nowootwarte przestrzenie nad przeponą. Wolność!!

FAR AWAY!

Wypływamy na szerokie wody i nie oglądamy się za siebie. Zostawiamy za sobą wszystko to, czego już w tym roku nie pomieści głowa, ani nasza ratunkowa kabina. Zabieramy niezbędnik: ciepłe gacie, butelkę czegoś mocnego, sweter i słuchawki na uszy. Wciskamy PLAY i dajemy głośniej. Jeszcze głośniej!!

Co tutaj mamy? Mamy bajeczne widoki francuskiego wybrzeża – Narodowego Parku Calanque pod Marsylią, w którym spotykają się dwie miłości, jakby komuś nie wystarczyło w życiu borykanie się z nawałnicą tylko jednej. Góry i morze. Brutalne klify i miażdżące fale, abyś padł przyjacielu na kolana z zachwytu i już się nie podniósł.
Bo i po co się podnosić.
Tutaj masz już wszystko.

Mamy kojące dźwięki morza i dudniący wiatr w uszach. Od pierwszych sekund skutecznie zagłuszają ogrom zbędnych myśli, obijających się w mojej głowie o siebie, jak rój zamkniętych w słoiku owadów. Dźwięki napinających się lin żaglowca, ocierających się włókien szotów, prężących węzłów… no od tego to już mamy też gęsią skórkę. Są to dźwięki bardzo zmysłowe i kojarzące mi się absolutnie jednoznacznie.

A zaraz potem mamy mocny beat i miażdżący wjazd Orkiestry Grand Avignon.
To pa, kochani, już mnie nie ma.

so long, my friends!

Gruba zapaleńców miała uprzejmość oraz fantazję wsiąść na skromną żaglówkę – Le Don Du Vent i nagrać aranżację Célii Picciocchi do utworu WOLF Chinese Mana. Zabrali ze sobą raperów ASM (A State of Mind), którzy siedzą sobie na pokładzie w swoich zajebistych lenonkach, spokojnie kiwając się w rytm muzyki i fal, jakby rapowanie z orkiestrą na pełnym morzu było czymś tak zwyczajnym jak gwizdanie przy goleniu.

Mamy jeszcze chwilę ciszy, w której brodaty Chinese Man, przełącza switch-OFF na swoim stoliku i zamiera wszystko. I jest nakaz wsłuchania się ponownego w szepty morza. Potem mamy wycie wilka. No i potem mamy rap.

W tą piękną jesień dwa tysiące dwudziestego roku jest to najbardziej skatowany przeze mnie utwór. Zajechałam nim głośniki w samochodzie, dwie pary słuchawek oraz nerwy małżonka.

Warto było.

Każdemu, kto obejrzy klip, od razu nasuwa się pytanie – jak do tego doszło? Co tu się odżaglowało? Spieszę w wyjaśnieniami. Pomimo wielu dzikich wydarzeń tego roku, powstał we Francji projekt Natura’Live – promujący panele słoneczne jako źródło energii. W ramach projektu nagrywane są, w różnych niesamowitych miejscach odseparowanych od cywilizacji, utwory muzyczne w totalnie znakomitych aranżacjach i rozbudowanych zespołach, z zastosowaniem oczywiście paneli jako źródła energii do całego wydarzenia. Wszystkie utwory nagrane w projekcie są niesamowite i dopracowane. Ale WOLF zajął w mym sercu miejsce szczególne. Kto nie jest tu ze mną po raz pierwszy, nie zdziwi się ani troszeczkę. Bo?

Bo mam tu wszystko to, co kocham. W totalnym oddaleniu od obecnego syfu, prującego mi starannie wypracowany w ciągu ostatnich miesięcy rytm spokojnego snu.

Tak więc, nie mając na sobie twardej zbroi przeciwko liście przebojów roku 2020, nie posiadając instynktownych mechanizmów obronnych, ani firewalla chroniącego przed zryciem głowy do cna – nie mając tego wszystkiego i stanowiąc wciąż wrażliwy, i czuły kłębek tkanek bez zrogowaciałej powierzchni, decyduję się na ucieczkę. Tak po prostu. Spierdalam na jacht i odpływam daleko od Was, Panie i Panowie. BAJO!

No dobra, zanim spłynę zostawiam Wam jeszcze przepiękny, poruszający klip oryginalnego WOLFa. Historia o poszukiwaniu głębokiej zgody ze swoją prawdziwą naturą i o ludzkiej zdradzie – czerwony kapturek z odwrotnym zakończeniem. Tym razem to wilk wpada w ludzkie sidła. We francuskich słowach utworu powtarza się mantra:

C’est toujours comme ça dans les contes pour enfants
À chaque fois, c’est le loup qui est le méchant
Ce n’est pas un être humain…


Zawsze jest tak, jak w bajce dla dzieci:
to wilk jest tym złym
a nie człowiek, którego zdradziłeś…

A tak na serio, to na prawdę, w głębi serca wierzę mocno, że muzyka jest jedynym dobrym dla naszych ciał i umysłów azylem. Można ją ćpać do woli. Szczelnie schować się za membraną słuchawek i stamtąd nabrać świeżego spojrzenia, i dystansu. Tego nam wszystkim życzę. Takiej zbroi. Żadnej innej.

i taką zbroję staram się mieć, ale to nie stalowy puklerz i kolczuga,
tylko raczej taki puchaty sweterek.
(grafika ilustratorki MROUX https://www.facebook.com/MROUXRYSUJE/)
A jeśli ktoś jest zainteresowany – tę żaglówkę można sobie wynająć i popłynąć.
Właśnie tą. Tą samą. I ruszyć na przykład na rejs wśród klifów Calanque.
Bo w sumie dlaczego NIE?
Przepraszam, czy jest tu ktoś z patentem?
To zdjęcie nie pochodzi z tego roku,
ale jest morze, jest rozebrana do rosołu dziewczyna, jest błysk radości.
Więc zamieszczam. Gdyż uważam, że właśnie tego nam trzeba w listopadzie 2020.
AHOJ!