Ostatni bastion

zaklęcie

Hopopono – słowo którego nie ma. Zaklęcie które jest bramą do muzyki ostatecznej: bastionu obronnego, którego nic nie zburzy. Nie burzy jej bezsens potoku słów, nie przeszkadza jej ludzki głos, chaos myśli. I okazuje się, że muzyka – właśnie taka, instrumentalna – jest pięknem najczystszym. Wniosek – może warto czasem po prostu się zamknąć. Nie dopowiadać sobie wielopiętrowych ideologii, nie wydziwiać, nie mnożyć metafor.

Odpuścić. Wziąć wdech.
I wydech.
Milczeć.

Żyć.

Słuchać. 

Dlatego właśnie dzisiaj krótko. Oto GoGo Penguin – współczesny jazz, określany jako „acoustic electronica”. Taki twór ludzkiego umysłu, za którym może kryć się milion znaczeń i interpretacji. Nie powiem o swojej. Nie powiem o filmie, który wyświetla mi się pod powiekami, kiedy słyszę Hopopono. Nie powiem o filmie, w którym jest polskie morze, bawiące się dzieci i psy, i dużo miłości. Nic Wam nie powiem.

Zapraszam za to z całego mojego serca do spędzenia kilku minut ze słuchawkami:

No dobra, nie zasnę, dopóki nie sprzedam kilku suchych faktów:
bębny – Rob Turner,
bas – Nick Blacka,
piano – Chris Illingworth.

Trzech młodych chłopaków z UK, którzy w lutym zeszłego roku wydali swoją trzecią pełnometrażową płytę pt. Man Made Object.

Hopopono pochodzi z albumu V 2.0 z 2014 r., który cały jest dla mnie bardzo soundtrackowy, jak ścieżka do filmu „życie”.

(Przypomina mi się piękny album Pata Metheny do filmu A Map of The World z 1999 r. Mikrokosmos tych samych emocji. I choć to wpis o GoGo Penguin, można posłuchać Pata, czemu nie? To fajna podróż!)

No dobra, tylko jeszcze jedno, malutkie wielopiętrowe wydziwianie. Słuchając właśnie takiej muzyki umacniam się w jednej myśli, trochę mrocznej, ale chyba też pełnej nadziei, że kiedy uda się nam, jako gatunkowi, zepsuć już wszystko doszczętnie,  ograbić samych siebie ze wszystkich skarbów, spalić je na stosie, zdradzić wszelkie idee, obrzydzić wspomnienia i samych siebie nawzajem, i kiedy usiądziemy w końcu na własnych zgliszczach, zadziwieni swoją bezbrzeżną głupotą – pozostanie nam właśnie taka muzyka, jako nasz ostatni bastion, ostatnie ludzkie dobro, z którego możemy być dumni i którego nie da się spierdolić.

I właśnie ona nas uratuje. 

Więcej info o trio GoGo Penguin znajdziecie tutaj. A panowie prezentują się tak:





Jest więź. 

Na koniec – pingwiny na lodowcu. Nie z origami, tylko całkiem żywe. Go!