jesień finally
Dzisiaj jest dzień pełen cudów. Jesień w końcu obudziła się i przerwała wyraźnym cięciem pasmo upałów. Pierwszy od dawna chłód. Jeszcze letnio duszny, jeszcze oblepiający wilgocią. Jeszcze kropelki potu zbierają się nad wargami i w zgięciach kolan, chociaż niebo siwe i leje. Ale jeszcze można chodzić bez skarpetek. Od siedzenia na werandzie i palenia cienkich papierosów jest tylko jedna fajniejsza rzecz – siedzenie i palenie, kiedy pada deszcz. I słuchanie, jak trzaska w szumie ulewy maleńki żar, jak pykają usta, wdech i.. powoli wydech. Szszsz..
To wszystko wzbudza we mnie przepływ jakichś bioprądów. Jak u zwierząt, czuję w tętnicach i kościach silny impuls zmiany pór roku – wszystko w przyrodzie się zmienia, przypływ, odpływ, odchodzi pewien czas, by mógł nastać kolejny. Te mikrodrżenia i impulsy są czysto fizyczne, przeciągam się pod kocem i myślę tylko o.. jednym.
W głośniku Alice Russel – ’I’m The Man, That Will Find You’. Muzyka od której tętni, wilgotnieje i skrapla się wszystko jeszcze bardziej, od karku w dół pleców leniwie przesuwa się prąd, i można się na nim w pełni skoncentrować, i w pełni mu się poddać, bo.. co innego ciekawszego można robić w deszczowe, sobotnie popołudnie?
Aż by się chciało, żeby pod koniec rytm piosenki nieznacznie zaczął przyspieszać. W głośniku to się nie dzieje, ale to nie znaczy, że my nie możemy przyspieszyć samodzielnie.. Ehh. Ćśś..
Piosenka bardzo kojarzy mi się z ’Goldmine’ Kimbry, ten sam, tętniący motyw, niczym mantra, i bardzo kimbrowe chóry, załamania rytmu i zaskakujące przeskoki linii melodycznej, niby niewygodne, ale na końcu okazuje się, że właśnie takie jakie są – są idealne. Jednak dużo bardziej fizycznie i namiętnie. BUM! Powolne tętnienie i delikatne skurcze. Baaaardzo zmysłowo.
Alice Russel tworzy głównie w stylu soul, r&b, ale wśród kilku jej „pełnometrażowych” płyt i singli właśnie ten jest totalnie wyjątkowy, specjalny, turboseksowny, po pobieżnym, przyznam (bo nie mogę się odkleić od ’I’m the man…’!), przesłuchaniu jej twórczości, właśnie ten wybieram jako MÓJ. Pochodzi z singla wydanego pod tym samym tytułem w 2014 r. Pod powiekami widzę do niego bardzo zmysłowy taniec, widzę też dużo więcej, sporo klatek filmów dla dorosłych, jest w nich dużo elegancji i mocnego odjazdu, dekadencja, secesja (bo secesyjna uroda Alice), lepkie palce od słodyczy.
Teledysk stworzono z fragmentów filmu Michelangelo Antonioniego 'Zabriskie Point’ z 1970 roku. Ujęcia miłosnej przygody dwójki hipisów na tle księżycowego krajobrazu pustyni w Dolinie Śmierci, w Kaliforni. Ładne kobiece ciało i mocna scena katastrofy na końcu, zmontowane tak, jakby to ona ją sprawiła, swoją kobiecą mocą, niczym wiedźma. W filmie do tej sceny grają Pink Floydzi. W klipie Alice tętnią chóry i mocny beat. Jak dla mnie obraz nie dorównuje absolutnie muzyce, wymazuję go i podkładam w głowie mój własny film.
I proszę, proszę, nie doszukujcie się, czy „I’m the man…” jest dziełem Alice Russel czy coverem. Proszę i gorąco polecam – nie odnajdujcie informacji, że tak, to cover, a oryginał został stworzony przez Connana Mockasina. Nie puszczajcie sobie też (broń Boże) oryginału. I niech Was również ręka boska broni przed odpaleniem oryginalnego klipu Mockasina. Bo odechce Wam się bardzo. Wszystkiego. Przynajmniej na dłuższą chwilę.. (: Jest to karykatura muzyki, głosu i filmu, dla Connana powinien powstać osobny krąg piekielny. A jeśli to jakiś specyficzny humor, którego ja nie pojęłam.. no cóż. Nie muszę rozumieć wszystkiego.
Zostańcie więc moi mili przy Alice Russel na słuchawkach lub głośnikach, to ona zrobiła z tego muzykę i miłość w jednym. Więc idźcie i napawajcie się najlepszą w Polsce porą roku, która wypełnia po brzegi dojrzałą, słodką, złotą soczystością. Amen.
zaczarowana Alice z krainy soulu